sobota, 16 sierpnia 2014

16.~ Litości kobieto !

Turniej Czterech Skoczni w tym roku przyniósł wiele niespodzianek. Jedną z nich był bardzo dobry moim zdaniem debiut Kuby jako trenera. Polacy spisali się na medal. Kamil zajął trzecie miejsce w turnieju, Piotrek piąte, Maciek ósme, Dawid jedenaste. A zwycięscy nigdy chyba bym takiego nie obstawiła. Simon Ammann najlepszy skoczek w historii (a Gregor łudzi się, że to on jest najlepszy. Niech się łudzi.). Widać było po nim, że bardzo mu na tym trofeum zależało. Ma wszystko może odchodzić na sportową emeryturę. Ale mam jakieś dziwne wrażenie, że jednak tak łatwo nie odpuści. No najlepsze jest to, że mamy trzy dni wolnego. Mamy prostując oni mają. Ja niestety muszę się "opiekować" lekkomyślnym blondynem zwanym inaczej Michael Hayboeck. Stanęłam przed drzwiami jego mieszkania i zapukałam w drzwi.
-Otwarte! - krzyknął zachrypniętym głosem. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.
-Jednak szanowny pan skoczek żyje? - zapytałam od samego progu jego mieszkania. Zdjęłam kurtkę i kozaki i weszłam do pokoju, w którym leżał skoczek. - Dwa dni nie dawałeś znaku życia już w mojej głowie zaczynała świtać nadzieja, że umarłeś. - dodałam żartobliwie kładąc torbę na fotelu stojącym w kącie pokoju. Ale najwyraźniej Michael nie podzielał mojego entuzjazmu.
-Litości kobieto. - mruknął i okrył kołdrą swoją głowę. Oczywiście najlepiej jest schować nos pod pierzyną i udać, że nikt nie istnieje.
-Mówiłam ci już kiedyś Hayboeck, że jesteś idiotą? - spytałam. A moje pytanie musiało go strasznie zaciekawić bo wystawił swój szanowny nos spod czarnej kołdry. Udałam, że zastanawiam się nad zadanym wcześniej pytaniem. - Tak już sobie przypominam kilkaset razy. Na dworze jest minus piętnaście stopni a ty w nocy siedzisz na tarasie jedynie w lekkiej bluzie. Tak to kretyni się tylko zachowują. - skwitowałam uderzając go lekko w rozpalone czoło.
-Dobra oszczędź sobie tych kazań. Byłem zestresowany. - odpowiedział grzecznie masując miejsce w które go wcześniej uderzyłam.
-Akurat to nie jest żadnym wytłumaczeniem. Masz coś w lodówce? - spytałam na co on jedynie chrząknął. No okey tego to można było się spodziewać oni to nigdy w tych lodówkach nie mają. W domu syf ale im to przecież nie przeszkadza. Ich problem w sensie, że jego.
-Aha zrozumiałam. Masz szczęście, że ugotowałam ci rosół, powinien ci trochę pomóc. - mówię wyciągając z torby pojemnik zapełniony rosołem z kurczaka z kluskami. To chyba jedyna zupa, która nikomu nie potrafi zaszkodzić.
-Ty umiesz gotować? - spytał Michi nie kryjąc swojego zdziwienia. No ja was bardzo przepraszam, to nie moja wina, że raz mi się coś przypaliło.
-A co w tym takiego dziwnego? Co to twoim zdaniem tylko Schlieri może być jedynym w tym gronie potrafiącym coś ugotować? - spytałam wchodząc do pokoju z talerzem nad którym unosiłam się para wodna.
-Dobra nic nie mówiłem. - mruknął unosząc ręce w geście poddania się.
-Jak to zjesz to dam ci lekarstwa. Trzy może cztery dni i po chorobie nie będzie żadnego śladu. Niestety Tauplitz musisz sobie odpuścić Hayboeck. A i muszę cię zmartwić magister w aptece powiedział, że zapas leków na głupotę niestety właśnie mu się skończył. - na moje słowa Hayboeck jedynie przewrócił teatralnie oczami i zaczął jeść gorącą zupę.
-Nie jest taki zły ten twój rosół. - powiedział, oblizując łyżkę i biorąc kolejną porcję.
-Jeśli miał być to komplement to nietrafiony. - odpowiadam siadając na fotelu stojącym obok łóżka blondyna.
-Kobieto błagam zlituj się nade mną! - powiedział zanosząc się udawanym oczywiście płaczem.
-Dobra jedź i skończ marudzić. Chcesz wyzdrowieć? - spytałam grożąc mu palcem przed nosem.
-No chcę. - odpowiedział odstawiając na małą szafkę nocną pustą zieloną miskę.
-No to żryj ten zakochany rosół i weź leki. - warknęłam. No bo ile można się z nim droczyć. Facet ma dobrze po dwudziestce a zachowuje się jak pięcioletni chłopczyk.
-Dobra nie bulwersuj się tak. Mam wyzdrowieć a nie zachorować przy okazji psychicznie. - wymruczał kładąc swoją blond czuprynę na poduszce.
-Zamkniesz się? - pytam siadając głębiej w białym fotelu.
-A to było pytanie, prośba czy może rozkaz? - pyta podpierając głowę na ramieniu.
-A chcesz, żebym cię przypadkiem otruła? - pytam zakładając nogę na nogę.
-Propozycja, groźba czy może stwierdzenie? - pyta uśmiechając się sztucznie i ukazując rząd swoich białych zębów.
-Schlierenzauer zapewne da się namówić na współudział. - opieram rękę na zagłówku fotela i drapie się po brodzie. Widzę jak mój towarzysz przybiera minę przestraszonego. Cel osiągnięty
-Dobra zaczynam się bać. Jeśli to było z góry zaplanowane to właśnie udało Ci się zmusić mnie do zamknięcia jadaczki. - bełkocze i znów jego głowa opada na białą poduszkę.
-Widzisz a mówią, że groźbą nie można nic wskórać. - stwierdzam uśmiechając się lekko i biorąc z szafki leżącą na niej książkę.
-Obrażam się. - mówiąc to odwraca się do mnie tyłkiem. Ej a jego to w szkole nie uczyli, że to nie kulturalne? No maniery jednak jakieś to jednak obowiązują każdego nawet skoczka.
-To się obrażaj myślisz, że mi zależy. Nie licz, że będę cię prosić o wybaczenie. I jedź ten rosół baranie. - mówię bez żadnego entuzjazmu. On po chwili odwraca się znów w moją stronę z tym swoim idiotycznym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy.
-Dobra, dobra tylko nie truj. - powiedział pod nosem.
-Ja truję? - spytałam podnosząc się z fotela i stając kilka centymetrów od jego łóżka z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
-No wiesz ja jedynie stwierdzam fakty. - skwitował.
-Chcesz jeszcze tego zakichanego Gregorskiego rosołu? - spytałam w złości nie słysząc co powiedziałam. Dopiero gdy na jego twarzy narysował się ten głupi uśmieszek doszłam do wniosku co tak naprawdę powiedziałam.
-Mam cię! - krzyknął siadając na łóżku i wlepiając we mnie ten swój głupi wzrok.
-Zabawne. Masz mnie a teraz łykaj te leki i idź spać! - wrzasnęłam tupiąc nogą jak małe dziecko.
-Tak jest pani doktor. - odpowiedział salutując mi. Co ja jestem wojskowy czy co?
-No i to to ja rozumiem. - mówię zakładając torbę na ramię i opuszczając pokój. - Jutro przyjdą Morgi i Schlierie! - krzyczę zamykając za sobą drzwi i opuszczając blok, w którym mieszkał blondyn.
*
-Cześć mogę? - spytała stojąca w moich drzwiach Sandra z butelką czerwonego wina.
-Jasne. - odpowiadam otwierając szerzej drzwi i wpuszczając ją do środka. Ta blondynka jest taką moją bratnią można powiedzieć duszą. No i oczywiście w końcu jej udało się trochę usidlić naszego gwiazdora.
-Słyszałam, że Michael wam się rozchorował. - powiedziała stawiając na szafce w kuchni butelkę i siadając na stołku przy barze.
-Tak jak jest lekko myślny no to niech teraz leży w łóżku i łyka prochy. - stwierdziłam siadając na wyspie na środku kuchni.
-Też mi Gregor coś wspominał. - mruknęła nalewając czerwonego trunku do kieliszka.
-Ten twój Gregor to straszna papla się ostatnio zrobiła. - bąknęłam. Na co ona jedynie spiorunowała mnie wzrokiem i zanurzyła swoje wargi w alkoholu.
-Dobra, dobra a co cię z nim łączy? - spytała odstawiając kieliszek na bok i uważnie mnie obserwując. Czułam się jak osaczona. Matko co ja jej takiego zrobiłam?
-Z kim? - spytałam bo z tego co zrozumiałam to miała na myśli chyba Gregora.
-No z Michim. - odpowiedziała podpierając łokcie na blacie i podpierając dłonie o brodę.
-Tobie związek ze Schlierenzauerem to naprawdę chyba na niekorzyść działa. - powiedziałam na co ona prycha.
-Nie chcesz to nie mów ja tam wiem swoje. - mówi.
-Ale między mną a Hayboeckiem nie ma i nigdy nic nie było. - mówię lekko podnosząc głos. Na co Sandra jedynie się do mnie lekko i tajemniczo uśmiecha. Czy im wszystkim na rozum już padło?
-Dobra, dobra jeszcze zobaczymy. - mruczy pod nosem i opróżnia kieliszek. Ja kiedyś zwariuję. Na serio zwariuję z nimi.

__________
rozdział numer 16 ukazuję się przed wami. 
Czekam na wasze opinie i do następnego. 
Pozdrawiam was bardzo gorąco.

1 komentarz: