-Otwarte! - krzyknął zachrypniętym głosem. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.
-Jednak szanowny pan skoczek żyje? - zapytałam od samego progu jego mieszkania. Zdjęłam kurtkę i kozaki i weszłam do pokoju, w którym leżał skoczek. - Dwa dni nie dawałeś znaku życia już w mojej głowie zaczynała świtać nadzieja, że umarłeś. - dodałam żartobliwie kładąc torbę na fotelu stojącym w kącie pokoju. Ale najwyraźniej Michael nie podzielał mojego entuzjazmu.
-Litości kobieto. - mruknął i okrył kołdrą swoją głowę. Oczywiście najlepiej jest schować nos pod pierzyną i udać, że nikt nie istnieje.
-Mówiłam ci już kiedyś Hayboeck, że jesteś idiotą? - spytałam. A moje pytanie musiało go strasznie zaciekawić bo wystawił swój szanowny nos spod czarnej kołdry. Udałam, że zastanawiam się nad zadanym wcześniej pytaniem. - Tak już sobie przypominam kilkaset razy. Na dworze jest minus piętnaście stopni a ty w nocy siedzisz na tarasie jedynie w lekkiej bluzie. Tak to kretyni się tylko zachowują. - skwitowałam uderzając go lekko w rozpalone czoło.
-Dobra oszczędź sobie tych kazań. Byłem zestresowany. - odpowiedział grzecznie masując miejsce w które go wcześniej uderzyłam.
-Akurat to nie jest żadnym wytłumaczeniem. Masz coś w lodówce? - spytałam na co on jedynie chrząknął. No okey tego to można było się spodziewać oni to nigdy w tych lodówkach nie mają. W domu syf ale im to przecież nie przeszkadza. Ich problem w sensie, że jego.
-Aha zrozumiałam. Masz szczęście, że ugotowałam ci rosół, powinien ci trochę pomóc. - mówię wyciągając z torby pojemnik zapełniony rosołem z kurczaka z kluskami. To chyba jedyna zupa, która nikomu nie potrafi zaszkodzić.
-Ty umiesz gotować? - spytał Michi nie kryjąc swojego zdziwienia. No ja was bardzo przepraszam, to nie moja wina, że raz mi się coś przypaliło.
-A co w tym takiego dziwnego? Co to twoim zdaniem tylko Schlieri może być jedynym w tym gronie potrafiącym coś ugotować? - spytałam wchodząc do pokoju z talerzem nad którym unosiłam się para wodna.
-Dobra nic nie mówiłem. - mruknął unosząc ręce w geście poddania się.
-Jak to zjesz to dam ci lekarstwa. Trzy może cztery dni i po chorobie nie będzie żadnego śladu. Niestety Tauplitz musisz sobie odpuścić Hayboeck. A i muszę cię zmartwić magister w aptece powiedział, że zapas leków na głupotę niestety właśnie mu się skończył. - na moje słowa Hayboeck jedynie przewrócił teatralnie oczami i zaczął jeść gorącą zupę.
-Nie jest taki zły ten twój rosół. - powiedział, oblizując łyżkę i biorąc kolejną porcję.
-Jeśli miał być to komplement to nietrafiony. - odpowiadam siadając na fotelu stojącym obok łóżka blondyna.
-Kobieto błagam zlituj się nade mną! - powiedział zanosząc się udawanym oczywiście płaczem.
-Dobra jedź i skończ marudzić. Chcesz wyzdrowieć? - spytałam grożąc mu palcem przed nosem.
-No chcę. - odpowiedział odstawiając na małą szafkę nocną pustą zieloną miskę.
-No to żryj ten zakochany rosół i weź leki. - warknęłam. No bo ile można się z nim droczyć. Facet ma dobrze po dwudziestce a zachowuje się jak pięcioletni chłopczyk.
-Dobra nie bulwersuj się tak. Mam wyzdrowieć a nie zachorować przy okazji psychicznie. - wymruczał kładąc swoją blond czuprynę na poduszce.
-Zamkniesz się? - pytam siadając głębiej w białym fotelu.
-A to było pytanie, prośba czy może rozkaz? - pyta podpierając głowę na ramieniu.
-A chcesz, żebym cię przypadkiem otruła? - pytam zakładając nogę na nogę.
-Propozycja, groźba czy może stwierdzenie? - pyta uśmiechając się sztucznie i ukazując rząd swoich białych zębów.
-Schlierenzauer zapewne da się namówić na współudział. - opieram rękę na zagłówku fotela i drapie się po brodzie. Widzę jak mój towarzysz przybiera minę przestraszonego. Cel osiągnięty
-Dobra zaczynam się bać. Jeśli to było z góry zaplanowane to właśnie udało Ci się zmusić mnie do zamknięcia jadaczki. - bełkocze i znów jego głowa opada na białą poduszkę.
-Widzisz a mówią, że groźbą nie można nic wskórać. - stwierdzam uśmiechając się lekko i biorąc z szafki leżącą na niej książkę.
-Obrażam się. - mówiąc to odwraca się do mnie tyłkiem. Ej a jego to w szkole nie uczyli, że to nie kulturalne? No maniery jednak jakieś to jednak obowiązują każdego nawet skoczka.
-To się obrażaj myślisz, że mi zależy. Nie licz, że będę cię prosić o wybaczenie. I jedź ten rosół baranie. - mówię bez żadnego entuzjazmu. On po chwili odwraca się znów w moją stronę z tym swoim idiotycznym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy.
-Dobra, dobra tylko nie truj. - powiedział pod nosem.
-Ja truję? - spytałam podnosząc się z fotela i stając kilka centymetrów od jego łóżka z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
-No wiesz ja jedynie stwierdzam fakty. - skwitował.
-Chcesz jeszcze tego zakichanego Gregorskiego rosołu? - spytałam w złości nie słysząc co powiedziałam. Dopiero gdy na jego twarzy narysował się ten głupi uśmieszek doszłam do wniosku co tak naprawdę powiedziałam.
-Mam cię! - krzyknął siadając na łóżku i wlepiając we mnie ten swój głupi wzrok.
-Zabawne. Masz mnie a teraz łykaj te leki i idź spać! - wrzasnęłam tupiąc nogą jak małe dziecko.
-Tak jest pani doktor. - odpowiedział salutując mi. Co ja jestem wojskowy czy co?
-No i to to ja rozumiem. - mówię zakładając torbę na ramię i opuszczając pokój. - Jutro przyjdą Morgi i Schlierie! - krzyczę zamykając za sobą drzwi i opuszczając blok, w którym mieszkał blondyn.
*
-Cześć mogę? - spytała stojąca w moich drzwiach Sandra z butelką czerwonego wina.
-Jasne. - odpowiadam otwierając szerzej drzwi i wpuszczając ją do środka. Ta blondynka jest taką moją bratnią można powiedzieć duszą. No i oczywiście w końcu jej udało się trochę usidlić naszego gwiazdora.
-Słyszałam, że Michael wam się rozchorował. - powiedziała stawiając na szafce w kuchni butelkę i siadając na stołku przy barze.
-Tak jak jest lekko myślny no to niech teraz leży w łóżku i łyka prochy. - stwierdziłam siadając na wyspie na środku kuchni.
-Też mi Gregor coś wspominał. - mruknęła nalewając czerwonego trunku do kieliszka.
-Ten twój Gregor to straszna papla się ostatnio zrobiła. - bąknęłam. Na co ona jedynie spiorunowała mnie wzrokiem i zanurzyła swoje wargi w alkoholu.
-Dobra, dobra a co cię z nim łączy? - spytała odstawiając kieliszek na bok i uważnie mnie obserwując. Czułam się jak osaczona. Matko co ja jej takiego zrobiłam?
-Z kim? - spytałam bo z tego co zrozumiałam to miała na myśli chyba Gregora.
-No z Michim. - odpowiedziała podpierając łokcie na blacie i podpierając dłonie o brodę.
-Tobie związek ze Schlierenzauerem to naprawdę chyba na niekorzyść działa. - powiedziałam na co ona prycha.
-Nie chcesz to nie mów ja tam wiem swoje. - mówi.
-Ale między mną a Hayboeckiem nie ma i nigdy nic nie było. - mówię lekko podnosząc głos. Na co Sandra jedynie się do mnie lekko i tajemniczo uśmiecha. Czy im wszystkim na rozum już padło?
-Dobra, dobra jeszcze zobaczymy. - mruczy pod nosem i opróżnia kieliszek. Ja kiedyś zwariuję. Na serio zwariuję z nimi.
__________
rozdział numer 16 ukazuję się przed wami.
Czekam na wasze opinie i do następnego.
Pozdrawiam was bardzo gorąco.
Rozdział niezły.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny.